Potrzebę napisania tego wpisu odczuwałam już od dłuższego czasu. Jak mieliście okazję zauważyć - przez ostatni rok posty na blogu pojawiały się coraz rzadziej, a ich treść ograniczała się wyłącznie do recenzji przeczytanych przeze mnie książek. Z utęsknieniem wspominałam czasy, gdy mogłam sobie pozwolić na pisanie postów o różnej tematyce, zaczynając od starożytnych Słowian, przez seriale, podsumowania, aż po naukę języków obcych. Pisanie tych postów przynosiło mi wiele radości i spełnienia, szczególnie wtedy, gdy dostawałam od Was feedback, który nadawał sens temu, co tutaj robię. Niestety, ostatni rok był niesamowicie napięty, przez co zarówno mój zapał, jak i ja sama zostałam wystawiona na próbę. Poza recenzjami książek, na wszystko inne brakowało mi czasu.
Jednak mimo wszystko, ktoś, kto przebywa ze mną na co dzień mógłby spytać: Ale jak to? Przecież nic takiego konkretnego nie robisz. Jeszcze miesiąc temu na takie pytanie odpowiedziałabym ze wzburzeniem, argumentując, że studia i codzienne obowiązki pochłaniają cały mój wolny czas, przez co praktykowanie jakiegokolwiek hobby pozostaje poza sferą moich możliwości. Dopiero ostatnie tygodnie pozwoliły mi zrozumieć jak bardzo oszukiwałam samą siebie przez cały ten czas. Wmawiałam sobie mantrę "braku czasu" przez kilkanaście miesięcy, zasłaniając się
wszystkim, tylko nie tym, co faktycznie było źródłem tego problemu. Co nim okazało się być? Planowanie.
Ci, którzy na moim blogu bywają od początku jego działalności, wiedzą, że w przeszłości chodziłam do technikum logistycznego. Mimo, że aspekty techniczne, wymiary naczep, czy kulisy publicznego gospodarowania odpadami to niekoniecznie coś, co mnie interesowało, logistyka przyciągnęła mnie do siebie czymś innym - planowaniem. Planowanie produkcji, zapasów magazynowych, tras, to było coś, w czym się odnajdowałam. Z czasem organizacja pochłonęła mnie tak bardzo, że ćwiczenia z planowania procesu transportowego z dokładnością do co minuty chciałam również przemycić do własnego życia. Szybko zatraciłam się w blogach poświęconym perfekcyjnej organizacji chcąc nabrać tyle teoretycznej wiedzy, ile się tylko da, by ją w przyszłości wdrożyć w moje codzienne życie. Po ukończeniu technikum nadszedł czas na studia, które z logistyką niewiele miały wspólnego. Wybrałam studia filologiczne, na których początkowo czułam się tak zagubiona, że moje już wtedy kompulsywne planowanie nasiliło się jeszcze bardziej.
Czy istnieje takie coś jak przesadna organizacja?
Planowanie obejmowało każdą dziedzinę mojego życia. Rodzina, związki, znajomi, nauka, czas wolny. Zaczynając od pozornie niegroźnego planu dnia, kończąc na planie kolejności odwiedzanych przeze mnie sklepów w galerii handlowej, gdy planowałam udać się na zakupy w poszukiwaniu torebki idealnej. Mój plan obejmował również szacowany czas, który potencjalnie spędzę w poszczególnym sklepie (sic!)
Przez moje obsesyjne planowanie na własne życzenie (choć wtedy nieświadomie) zrujnowałam sobie letnią sesję na pierwszym roku studiów. Miałam przygotowaną listę zagadnień do ogarnięcia wraz z deadline'ami z dokładnością co do dnia i godziny. Oczywiście nigdy nie jest tak, że wszystko idzie perfekcyjnie po naszej myśli. Nagle wypadło mi wyjście z domu, które przerwało moją idealnie zaplanowaną naukę. Przecież nie ma tragedii, tak? Zawsze można te kilka godzin nadrobić, ewentualnie coś pominąć. Dla mnie rok temu taki scenariusz był wykluczony. Załamałam się tym, że coś poszło nie tak, jak to zaplanowałam, więc poddałam się. Poddałam się do tego stopnia, że na część egzaminów nawet nie przyszłam. Jaki był tego skutek? Pięć poprawek we wrześniu, które na szczęście udało mi się zdać, jednak byłam wściekła na samą siebie, ponieważ sytuacja ta mogła być uniknięta.
Planowanie: skutki uboczne
Niepowodzenie w śledzeniu planu punkt po punkcie skutkowały ciągłym poczuciem braku satysfakcji, spełnienia i niezadowolona z samego siebie. Wszystko to prowadziło do pogłębiających się kompleksów i stanów zakrawających o depresyjne. Dodatkowo ciągle towarzyszące poczucie nieustającego lęku, że coś nas ominie, coś pójdzie nie tak lub coś się zmieni.
Kolejnym następstwem, jakie miało u mnie miejsce, to kompletna eliminacja spontaniczności. Nagłe wyjście ze znajomymi? Wykluczone! Gdy już się nam uda ustalić termin miesiąc wcześniej, musimy już teraz zadecydować, do jakiej knajpy się wybierzemy i w jakiej kawiarni będziemy pić kawę! I tak właśnie powoli stajemy się antyspołeczną i nieznośną jednostką w gronie swoich znajomych i bliskich.
Paradoksalna natura planowania, czyli kiedy poznać, że ma się z tym problem
W moim przypadku miało to miejsce zdecydowanie za późno, bo równy tydzień temu, kiedy to cały niedzielny wieczór poświęciłam na szukanie idealnej listy to-do do wydrukowania oraz na planowanie kolejności albumów, w jakiej będę słuchać muzyki w nadchodzącym tygodniu. Sobota poprzedzająca tamtą niedzielę była bardzo podobna, bowiem przez kilka godzin sporządzałam listę seriali do obejrzenia, którą skończyłam o godzinie pierwszej w nocy, gdy na oglądanie czegokolwiek było już za późno. Powiedziałam wtedy DOŚĆ. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że moje planowanie i pogoń za organizacją, których pierwotnym celem była optymalizacja czasu, przerodziło się w coś, co mi go dosłownie zżerało. Przeraziła mnie wizja setek godzin mojego życia, które zmarnowałam planując robienie czegoś, na co później paradoksalnie przez planowanie brakowało mi czasu. Stwierdziłam jednoznacznie: KONIEC Z TYM! Ale jak to bywa z uzależnieniem (a myślę, że można to tak zakwalifikować), codziennych nawyków nie da się tak łatwo pozbyć. Mimo, że staram się już nie przesadzać, nadal łapię się na gorącym uczynku, gdy w myślach nadmiernie planuję prozaiczne czynności, zamiast po prostu się za nie zabrać. Co wtedy robię? PRZESTAJĘ i zabieram się wtedy za pierwszą spontaniczną czynność, która przyjdzie mi do głowy.
Jednak wiele osób w tej chwili może mi zarzucić, że przesadzam, ponieważ planowanie i organizacja to coś wspaniałego, dzięki czemu jesteśmy w stanie się odnaleźć w codziennym życiu. Tutaj wypada się zastanowić, czy oby na pewno nasze szczęście i powodzenie powinno być od tego zależne? Przyznaję, ja przesadziłam z tym, co żartobliwie teraz nazywam pozostałym fetyszem logistyka.
Jednak skąd mamy wiedzieć, gdzie znajduje się ta cienka granica pomiędzy niegroźnym sporządzaniem listy zadań, a uzależnieniem i zachowaniem obsesyjno-kompulsywnym?
Niekoniecznie musi być tak, że Twoje półki muszą się uginać od wszelakiej maści kalendarzy, plannerów, organizerów i harmonogramów. Niekoniecznie musisz popadać w skrajności. Być może jednak warto zastanowić się nad tym, jak wielką rolę w naszym życiu grają organizacja i planowanie? Jak bardzo nasze codzienne życie jest od nich zależne? Być może warto jednak zwolnić, usiąść i pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności w codziennym życiu opartym na rytuałach, nawykach i schematach?
Przyznam szczerze, że odczułam wielką ulgę pisząc ten tekst. Efekty mojego postanowienia możecie zaobserwować właśnie tu i teraz, pod postacią tego wpisu, który formą znacznie odbiega od książkowych recenzji, które królują na blogu od dłuższego czasu. Mam nadzieję, że moja historia będzie przestrogą dla tych, którzy tak jak ja, mają problem z przesadnym planowaniem każdego aspektu swojego życia.
Jestem ciekawa Waszej opinii, dlatego zachęcam Was do dyskusji i dzielenia się swoimi refleksjami i doświadczeniem w tym temacie.