Mam na imię Lucy to niecodzienny i unikalny twór, z którym ostatnio miałam okazję się spotkać. Autorką książki jest Elizabeth Strout, znana przede wszystkim z powieści "Olive Kitteridge" za którą otrzymała między innymi Nagrodę Pulitzera.
Książka opowiada o Lucy Barton, młodej kobiecie, matce dwójki dzieci i aspirującej pisarce. Na początku dowiadujemy się, że tytułowa Lucy znajduje się w szpitalu, w ramach rekonwalescencji po przebytej operacji. Pewnego dnia główną bohaterkę odwiedza matka, z którą przez ostatnie kilka lat Lucy nie miała kontaktu. Wraz z przybyciem matki, Lucy udaje się w mentalną podróż do jej rodzinnego miasteczka Amgash i jego mieszkańców. Okazuje się, że Amgash dla młodej Lucy stało się symbolem skrajnej biedy, w której przyszło jej dorastać oraz główną motywacją do nauki i ucieczki na studia, by zaznać innego, godnego życia.
Często narzekam na brak akcji w czytanych przeze mnie książkach, jednak w przypadku Mam na imię Lucy ten brak akcji i dynamiki oraz wszechobecny spokój nie przeszkadza mi, a wręcz przeciwnie, jestem nim zachwycona.
Książka mimo swej prostoty porusza szereg głębokich i ważnych kwestii, takich jak bezwarunkowa miłość, skomplikowane relacje z najbliższymi, samotność czy łamanie stereotypu jakoby osoby wychowane w biedzie w przyszłości lądują na marginesie społecznym.
Zarówno wspomnienia Lucy, tak jak i jej rozmowa z matką, stanowią swego rodzaju wnikliwą analizę przeszłego i obecnego życia bohaterki. Wbrew pozorom, Lucy nie narzeka, wręcz przeciwnie, kobieta emanuje spokojem, brakiem żalu i harmonią osoby, która pogodzona jest z samą sobą. W powieści spory nacisk kładziony jest na sztukę przebaczania czy radzenia sobie z przeciwnościami losu.
Warto zwrócić uwagę na język, który według mnie jest największym atutem tego dzieła Elizabeth Strout. Język ten pozbawiony jest zbędnych stawek obfitujących w nieistotne opisy. Prostota, bezpretensjonalność i minimalizm to główne cechy książki, które sprawiają, że każde słowo autorki jest adekwatne i starannie wyselekcjonowane.
Podsumowując, nadal jestem urzeczona minimalizmem i spokojem, w które Mam na imię Lucy obfituje. Sposób, w jaki główna bohaterka opowiada o swoim życiu niejednego czytelnika skłoni do refleksji i doceniania otaczającego go świata. Myślę, że każdy z nas powinien się z tą książką zapoznać, ponieważ mimo braku dynamiki, dzięki wcześniej wspominanej czarującej prostocie nie sposób się od niej oderwać.
Moja ocena: 8/10
Ilość stron: 224
Za możliwość przeczytania i zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu
Ostatnio właśnie przerzucam się na książki bez akcji, które nadrabiają cudownym stylem, a najczęściej także humorem. Wtedy mogę w spokoju czytać daną powieść i skupiać się na radości z samego czytania, a nie zafiksowuję się na dążeniu do rozwiązania jakiejś zagadki :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Kasia z niekulturalnie.pl
Ja się trochę obawiam tego braku akcji. Lubię kiedy coś się dzieję, a boję się, że "Mam na imię Lucy" po prostu by mnie znużyło. No, ale może z czasem jednak zaryzykuję ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Nie wiem, czy minimalistyczna narracja przypadłaby mi do gustu :) ale jak nie przeczytam, to się nie przekonam :)
OdpowiedzUsuńOgromnie mnie ciągnie do powieści tej autorki :)
OdpowiedzUsuńMnie bardzo ciekawi ta książka ;) czeka na półce...
OdpowiedzUsuńBardzo chcę poznać twórczość autorki.:)
OdpowiedzUsuńkocieczytanie.blogspot.com